Jesteś tutaj: Strona główna :: Pożegnaliśmy Stanisława Krzoska

Aktualności

Pożegnaliśmy Stanisława Krzoska

13 lutego 2015 roku w wieku 92 lat zmarł Stanisław Krzosek, jeden z najstarszych mieszkańców Bartodziej. Z naszą wsią związany był od 1939 roku, mieszkał tu i gospodarował wraz z rodziną, słynąc z zamiłowania do hodowli koni. W okresie wojny pracował na terenie niemieckiego obozu ćwiczebnego „Lager Kruszyna”. W 2013 roku jego wspomnienia z czasów niemieckiej okupacji zostały wydane w publikacji „Miejsca Pamięci Narodowej na terenie Gminy Jastrzębia”.

 „Miejsca Pamięci Narodowej na terenie Gminy Jastrzębia” >>>

Wspomnienia Stanisława Krzoska (1923 – 2015)

W 1939 rodzice Stanisława Krzoska roku nabyli 20 mórg od Bolesława Janowskiego, właściciela bartodziejskiego majątku. Zakupiona ziemia to 16 mórg gruntów ornych na tzw. kolonii i 4 morgi łąk nad Radomką. Na kolonii Krzoskowie podobnie jak kilka innych rodzin, które w tym czasie nabyły ziemię z majtku, pobudowali domy i budynki gospodarcze. Przed przybyciem do Bartodziej rodzina pana Stanisława mieszkała we wsi Lipa pod Głowaczowem. Ziemia była tam niezbyt urodzajna, więc gdy nadarzyła się okazja kupna lepszych gruntów na rozłożoną w czasie spłatę, zdecydowali się przenieść. Lipa nie była rodowym gniazdem Krzosków, wcześniej 13 lat gospodarowali w okolicach Grójca, były tam dobre grunty, ale użytkowanej ziemi nie udało się nabyć na własność i musieli gdzie indziej szukać swojego szczęścia.

Wydawało się, że w Bartodziejach będą mogli wreszcie spokojnie gospodarować na swoim. Tym razem plany rodziny pokrzyżowała wojna, która wybuchła kilka miesięcy po tym jak zdążyli się pobudować i jako tako zagospodarować. Przez pierwszy rok okupacji niemieckie represje były jeszcze stosunkowo niewielkie, sytuacja uległa dramatycznej zmianie późnym latem 1940 roku. Do 15 września mieszkańcy 26 wsi położonych na północ od Radomki i na wschód od linii kolejowej Radom – Warszawa zostali wysiedleni. Wszyscy musieli opuścić swoje domostwa, a odszkodowanie płacone przez Niemców było symboliczne. We wschodniej części tego obszaru, która została całkowicie wyludniona urządzono poligon artyleryjski. W części zachodniej zorganizowano olbrzymie latyfundium rolne, którego ośrodkiem stał się majątek Bartodzieje, na północ w lesie bierwieckim powstał obóz wojskowy.

Rodzina Krzosków przeniosła się do krewnych w okolice Błotnicy. Przebywali u nich tylko kilka miesięcy, gdyż również tamten obszar został wysiedlony. Wiedząc o możliwości znalezienia pracy w niemieckim majątku Krzoskowie postanowili wrócić w okolice Bartodziej. W latyfundium zatrudniano mieszkańców okolicznych wsi zabraniając im powrotu do własnych gospodarstw i nakazując zamieszkanie we wskazanych miejscach. Stanisław Krzosek pamięta, że gdy przejeżdżali obok swojej zagrody, pozostał już tylko dom, reszta budynków została rozebrana i jak się później dowiedział, posłużyła do szalunków do budowanej w pobliskim lesie strzelnicy.

Pan Stanisław chcąc znaleźć pracę jako robotnik rolny udał się do zarządcy majątku. Został przyjęty, ale już po miesiącu został przeniesiony w inne miejsce. Przez kolejne 2 lata pracował na Bartosach, wysuniętej na północ części wsi Bartodzieje graniczącej z obozem utworzonym przez Niemców w lesie bierwieckim. Były tam warsztaty, a raczej całe przedsiębiorstwo, wykonujące szereg usług na potrzeby wojska. Powstał tam Scheibenhof – zakład transportowy liczący 60 koni wraz z grupą ludzi odpowiedzialna za ich utrzymanie, a także kilkanaście wozów, zapewniających transport towarów dla obozu i gospodarstwa. Na kilku hektarach były jeszcze: tartak, stolarnie, ślusarnie i baraki, w których dzielono żywność, zwłaszcza mięso przywożone w całych tuszach z Radomia. Na Bartosach mięso było dzielone i wydawane dla poszczególnych oddziałów. Przy podziale mięsa przez kilka miesięcy pracował Pan Stanisław. Gdy wyszło na jaw, że zawyżał wagę porcji przeznaczonych dla robotników uciekł do wsi i przez kilka dni pozostawał w ukryciu. Po jakimś czasie udało mu się wrócić na Bartosy, ale trafił już do innego przełożonego do cięższej pracy w tartaku.

Kilkudziesięcioosobową grupą robotników zarządzało sześciu Niemców, których z czasem było co raz mniej, tak, że w chwili ewakuacji jesienią 1944 roku było zaledwie dwóch. Pan Stanisław pamięta, że pewnego razu na Bartosy przyjechało kilkanaście wozów konnych, którymi powozili Polacy, jak się okazało byli to rolnicy z Lubelszczyzny zmuszeni przez Niemców do usług podwodowych. Po kilku tygodniach przygotowań chłopi zostali wysłani na tyły frontu aby służyć niemieckiej armii. Słyszało się, że kilku udało się uciec, ale nic więcej nie było wiadomo o ich losie. Stanisław Krzosek stykał się na co dzień z okrucieństwem Niemców, wojska i zarządców cywilnych. Jeden z nich o nazwisku Stajka prawdopodobnie folksdojcz słynął z bezwzględnego karania najmniejszych wykroczeń, które przytrafiły się robotnikom, a ulubioną formą karcenia było brutalne bicie. Jeszcze gorzej traktowano radzieckich jeńców, których przetrzymywano w pobliskim obozie. Głodzeni, zamknięci w nocy na gołej ziemi za kolczastymi drutami, w dzień byli zmuszani do pracy przy kopaniu rowów lub sypaniu wielometrowych nasypów. Normą było mordowanie tych, którzy nie mieli siły do pracy, niemal każdego dnia ktoś został zabity lub umierał z wycieczenia. Po zakończeniu wojny Pan Stanisław był świadkiem na procesie Stajki, nie widział go wtedy, ale jest przekonany że, udało się go schwytać.